ŻÓŁTY,
JESIENNY LIŚĆ.
Nie jestem pewien czy była to właśnie ta chwila, ale zapewne dawała ona początek czegoś nowego.
Jakieś otwarcie nowej karty. Tak, był to mój mały Wind of change.
1 września 2012.
Czwartek.
Spoglądam na
rozradowaną twarz człowieka, który dokładnie 2 lata temu przyjmował mnie do tej
pracy. Tak samo jak wtedy tak i teraz cieszy się jak głupi do sera. Ten typ tak
ma.
- Lepszej
decyzji podjąć nie mogłem. Jest pan młodym, zdolnym i odpowiedzialnym człowiekiem
z głową pełną pomysłów. Całe grono nauczycielskie było jednogłośne. Nie mieliśmy
żadnych wątpliwości co do pana osoby - rzekł dyrektor patrząc prosto w moje przestraszone
powagą sytuacji oczy.
- Ale…
- Ależ
oczywiście, że wszystko będzie dobrze. Zaufaliśmy właśnie panu i mam nadzieję, że
żadna ze stron się nie zawiedzie. To wyjątkowa chwila. Nominuję pana na wychowawcę
klasy 3e! - kontynuował z dumą dyrektor.
Nieodwołalnie
i bez cienia wątpliwości powiem mu stanowcze „nie!” Nie nadaję się do tego. Odgarnąłem
grzywkę z czoła, przełknąłem ślinę i zacząłem powoli dukać.
- Dziękuję za uznanie, ale w moim odczuciu jestem
jednak za mało doświadczony, nieobyty, nie do końca odpowiedzialny. Składam odmowę.
Ale mu
pokazałem, chyba wreszcie nauczyłem się mówić „nie”
- Zaczyna
pan za godzinę, może pan już wyjść!
- No to może
ja jednak spróbuję!
Postanowienie
- od jutra zapisuję się na kurs asertywności!
Wieczorem zadzwoniła
do mnie mama. Dostałem zaproszenie na rodzinny obiad. To dobra jak i zła wiadomość.
Dobra, bo właśnie nie mam w lodówce nic do jedzenia. Zła, bo będą dziadkowie, a
w szczególności babcia. Całe szczęście, że to dopiero za 3 dni.
4 września,
niedziela.
Jak ten czas
szybko leci. Lubię i darzę ogromnym sentymentem swój rodzinny dom. Spędziłem tu
najpiękniejsze lata swojego życia. Cudowne, beztroskie dzieciństwo oraz całą młodość.
Od tego miejsca wszystko się zaczęło. Tu nauczyłem się chodzić, mówić, jeść, pić,
ubierać się i rozbierać, zawiązywać sznurówki w butach czy robić siku na
sedesie.
Najbardziej nie
znoszę babcinych witaczy. Zawsze wtedy muszę poddać się serii niepohamowanych uścisków
i buziaków.
- Patryniu kochanie,
najdroższy ty mój, witaj złotko.
(Ciśnienie skacze mi najbardziej na „Patryniu”
i „złotko”)
- Ja stara
dupa jestem babciu, a nie żaden Patrynio. Proszę cię! Możesz nie zdrabniać?
Tyle razy ci mówię, jestem już DO - RO - SŁY, mów mi tak jak wszyscy - po
prostu Patryk.
- Ale ty jesteś
moim najulubieńszym z wnuczków - wyjaśniła babcia.
- Chciałaś powiedzieć
- jedynym! Niestety rodzice postarali się tylko o mnie, a i ty babciu z
dziadkiem jakoś szczególnie płodni nie byliście skoro tylko mama…
Spór o
prorodzinną politykę naszej rodziny przerwała wywołana właśnie do tablicy mama.
- Skarbie,
nie dyskutuj w progu, no chodź przywitaj się ze swoją matką, tak rzadko cię widuję,
od kiedy się od nas wyprowadziłeś. Mów, co u ciebie.
- Więc w
pracy…- zacząłem.
- Kochanie,
ale nas bardziej interesuje twoje życie prywatne, może wreszcie kogoś poznałeś.
Marta, no powiedz mu, ile on ma już lat - wtrąciła się babcia spoglądając wymownie
na mamę.
Moje
urodziny, pierwsze z „trójką” z przodu wypadają dokładnie za 2 dni, mam jednak
nadzieję, że wszyscy jakimś cudem o tym zapomną. Mama zazwyczaj robi z tej
okazji huczne przyjęcia tak jakbym wciąż był małym dzieckiem. Najgorsze są torty
i dmuchanie świeczek. Mamie nie przetłumaczy, że w tym wieku już nie wypada.
- Ale we
wtorek do nas wpadniesz?
- Ale co we wtorek?
Co wtedy jest?
- Jak to co,
przecież są twoje urodziny! - ogłosiła lekko oburzona mama.
Jak ja nie
cierpię swoich urodzin! Dlaczego nie mogę być jak tato, który omija szerokim łukiem
wszelkie rodzinne spotkania, kolacje, obiady.
- Właśnie, a gdzie pojechał
tatko?
- Ojciec dziś pracuje. Nie wiesz
już nawet co się dzieje w domu - rzekła z wyrzutem mama.
Cała rodzina uważa mnie za rozpieszczonego
jedynaka, który dostawał w życiu wszystko, czego pragnął i w związku z tym nie
radzi już sobie w dorosłości. Walcząc ze stereotypem niezaradnego syna zawsze
staram się przekazywać rodzinie każdy, choćby najdrobniejszy sukces, który osiągam
bez niczyjej pomocy.
- Wiecie, a w pracy dostanę chyba
podwyżkę! - ogłosiłem donośnym tonem żeby nawet lekko przygłucha babcia
usłyszała mój komunikat.
No i cisza, jak grochem o ścianę.
Udają, że nie słyszą. Zatroskanej rodziny oczywiście nie interesują moje zawodowe
sprawy. Zawsze jest tak samo. Pytanie, które za to standardowo jest w karcie to
- kiedy wreszcie sobie kogoś znajdziesz i się ożenisz? Jakby kurwa nie było
innych tematów do rozmów. Tradycyjnie usłyszałem je więc i tym razem.
- Wiecie, zwiążę się kimś na
poważnie dopiero wtedy jak rozwód można będzie załatwić przez sms’a, a kodeks
cywilny będzie przewidywał instytucję małżeństwa na czas określony z możliwością
ewentualnego przedłużenia na dalszy okres - rzekłem ekstrawagancko.
W odpowiedzi usłyszałem to co zwykle
- „do kogo ty się udałeś?”
Do listonosza cholera jasna. Czy
każda wizyta w domu musi upływać pod znakiem deja vu?
22.00
Wreszcie w swojej kawalerce.
Telefon. To Błażej.
-
No hej. Jak tam po obiedzie? Jak się czuje kochane złotko?
- Jeszcze raz w ten sposób do
mnie powiesz i zapominam, że się kiedykolwiek cię znałem.
- Zrozumiałem. Czyli było sympatycznie jak
zawsze. Dzwonię do ciebie, bo nie wiem co podarować ci na urodziny. Zupełnie nie
interesuje mnie to, że ty masz te swoje humory i nie obchodzisz niczego co
przypomina ci jak bardzo stary jesteś. I tak ci coś kupię. Przecież znasz mnie.
Zresztą, odkąd skończyłeś 10 lat przestałem ci liczyć kolejne lata twojego
żywota, ale słyszałem, że podobno pojutrze pęka ci jakaś magiczna bariera. No
dobrze ty stary trzydziestoletni pierniku. Chciałem być miły, ale wyszło jak
zawsze. Powiedz czego sobie życzysz? Zgrzewkę piwa jak co roku czy tym razem
coś ekstra?
- Chce mi się spać, miałem
meeting rodzinny, właśnie przez ciebie rozlałem mleko, bo jak widać nie umiem
jednocześnie trzymać słuchawki i nalewać do szklanki i na domiar złego
przypominasz mi o czymś, o czym nie chce pamiętać. Dobranoc!
- No to kupię zgrzewkę! - krzyknął
Błażej odkładając słuchawkę.
Postanowienie - będę milszy dla
swoich przyjaciół.
Klasa, której zostałem wychowawcą
to jakiś dziki, nieokiełznany tłum z buszu. Najgorsze jest jednak to, że
zupełnie nie wiem jak powinienem ich traktować. Czy jeszcze jako dzieci czy już
jako dorosłych. Mają po 17, 18 lat. Zachowują się i mówią jak dzieci. Wyglądają
już jednak jak dorośli. I tak źle i tak niedobrze. Wypadałoby znaleźć jakiś
złoty środek. Wszystko jest dla nich
albo zajebiste, spoko, superowe, objechane, full wypas albo badziewiaste, do
kitu i na odstrzał. Całe stado liczy 30 osób. 16 dziewczynek i 14
chłopców. Jedno dziecko wyróżnia się szczególnie z tłumu innych buszmenów. To
Aiko - dziewczynka, z którą mam mały geograficzny problem. Aiko pochodzi bowiem
albo z Japonii albo z Chin, a może nawet z Wietnamu. Z której strony jednak nie
spojrzę, skośne oczy widać jak na dłoni.
Jak to jest, że oni wszyscy są do
siebie tak podobni. Jak tam mężowie odróżniają swoje żony? Muszę spytać o to jej
ojca o ile przyjdzie kiedyś na wywiadówkę. 6 września. Wtorek. Urodziny.
Prawdziwe życie zaczyna się po trzydziestce!
Mówi się, że z upływem czasu człowiek
ma mniej kompleksów i większy dystans do samego siebie jak i otaczającego go świata.
W moim przypadku ilość kompleksów wzrasta niestety proporcjonalnie do wieku. Mam
też coraz mniejszy dystans do wszystkiego. Czas tak szybko biegnie. Jeszcze nie tak dawno byłem małym chłopakiem z
blokowiska, dla którego jedynym życiowym problemem było to, że nie strzelił karnego
podczas osiedlowego meczu. Taki dzień jak dziś skłania mnie zawsze do refleksji
nad samym sobą. Kim naprawdę jestem, co do tej pory osiągnąłem w życiu i w
jakim kierunku zmierzam. Wnioski są mało optymistyczne. Nie mam żony ani potomstwa.
Mam za to wąską grupę znajomych i jednego przyjaciela. Mieszkam w wynajętej,
trzydziestometrowej kawalerce. Jeśli chodzi o życie zawodowe - nie wybiegam
poza szereg. Kwalifikuję się do pokolenia 1500 brutto. Na horyzoncie całkowity brak
perspektyw. Jestem klasycznym przykładem Piotrusia Pana, niedojrzałego
psychicznie mężczyzny. Spotkałem się z opinią, że mężczyzna dopiero po 30. roku
życia nabiera odpowiedniej powagi, uznania i jest atrakcyjny w oczach kobiety
bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. I to jest akurat optymistyczna wiadomość.
Znalazłem się w niezręcznym przedziale wiekowym. Z jednej strony
mam tyle lat, że jestem jeszcze za młody na starego kawalera, z drugiej
zaś za stary na pana młodego. Zastanawiam, się czego
do tej pory w życiu żałuję. Może tego, że nigdy nie byłem na tyle szalony żeby
zrobić coś nieprzewidywalnego, czegoś, czego nikt by się po mnie nie
spodziewał. Moje życie jest zbyt prostolinijne, schematyczne. Żałuję, że nie
zrobiłem nigdy czegoś w rodzaju dziury w życiorysie tzw. „gap year”, który
najczęściej bierze się podczas studiów, ale także w okresach pomiędzy ważnymi
etapami w życiu, jak skończenie edukacji czy przed decyzją o małżeństwie,
dzieciach czy zmianie pracy. Zakłada się wtedy plecak i wyrusza w najważniejszą
podróż swojego życia by zdobywać nowe doświadczenia i poznawać nowych ludzi,
ich kulturę i język.
Mam świadomość przepływającego mi
przez palce czasu. Niekiedy myślę sobie, że wszystko co najpiękniejsze i najdoskonalsze
wymyślono już na tym świecie i jest daleko za mną. Mam wrażenie, że dzisiejsza cywilizacja
cofa się w przeszłość i stamtąd czerpie wszelkie możliwe wzorce. Najlepsze riffy
gitarowe zostały już dawno zagrane, najpiękniejsze samochody wyprodukowane, a
najbardziej inspirujące filmy nakręcone. Wszystko dziś już jest. Czy powstanie
kiedykolwiek coś jeszcze co zrewolucjonizuje świat tak jak zrobił to chociażby internet. Pod koniec XIX wieku, a więc w przeddzień wynalezienia
takich przełomowych wynalazków jak samolot czy samochód zaczęto zastanawiać się
czy nie zamknąć przypadkiem urzędu patentowego z uwagi na to, że nie spełnia
już swojej funkcji. Na tamte czasy ludzkości wydawało się, że wszystko co było
do wynalezienia zostało już wymyślone. A chwilę potem powstały tak wielkie
rzeczy. Może i teraz jest podobnie i wkrótce przyjdzie jakaś technologiczna
rewolucja?
Rok, w którym się urodziłem zapisał się w historii świata nie
tylko jako moje poczęcie. Był to również rok, w którym wyemitowane zostało pierwsze
notowanie Listy Przebojów Programu Trzeciego, a polscy piłkarze zdobyli brązowy medal mistrzostw świata w Hiszpanii.
Moimi rówieśnikami stali się zaś Książe William, bracia Mroczkowie, a nawet Kasia
Cichopek.
Jak każdego dnia tak i dzisiaj obudziłem
się o poranku, wypiłem gorącą kawę i odbyłem
codzienny rytuał myjąco - czesząco - perfumujący. Wstałem i nic się nie
zmieniło. Świat
nie stanął na głowie w związku z
moimi okrągłymi urodzinami. Nie zanotowano jakichś szczególnych wzrostów na giełdzie,
jak się wszystko kręciło tak i się kręci dalej.
Słońce wkradło się ukradkiem do
mojego pokoju, z lekka niechcący jakby nawet z pewną dozą nieśmiałości. Zaczęło
mnie podrywać, zapraszając do wspólnej zabawy w chowanego. Ono się skrada, a ja
go szukam.
Jeszcze przed wyjściem do pracy dostałem
7 smsów, 2 MMS’y i 3 telefony. Najbardziej martwi mnie jednak to, że nie było
wśród nich telefonu od babci. Oznacza to tylko jedno. Babuszka zjawi się u mnie
osobiście.
Prosto po pracy wpadłem do
rodziców w celu jak najszybszego odhaczenia obowiązku zdmuchnięcia 30 świeczek
i wzniesienia toastu za swoją świetlaną przyszłość. Mama zrobiła przepyszny
tort czekoladowy udekorowany bitą śmietaną i nasączonymi alkoholem wiśniami.
Tata natomiast przyniósł z piwnicy trzymaną specjalnie na wyjątkową okazję butelkę
30. letniego, czerwonego wina. Otrzymał je w prezencie dokładnie w roku, w
którym przyszedłem na świat przebywając na zagranicznej wycieczce w jednej z renomowanych
francuskich winiarni. Już wtedy postanowił, że wino otworzy dopiero w dzień,
który będzie wystarczająco godny by napocząć owy trunek. Nie ulec pokusie przez
tyle lat to nie lada wyzwanie - pomyślałem.
Gdy zostałem już obściskany za
wsze czasy i dostałem parę klepek w plecy wspierających mnie w przekonaniu, że
jestem najlepszym synem na świecie wszyscy razem zasiedliśmy spokojnie przy
stole, a ojciec przekazał mi niezwykle wartościową butelkę mówiąc żebym czynił
swoją powinność. Chwila ta była tak podniosła, że miałem wrażenie, że przekazywane
mi jest właśnie całe dziedzictwo kulturowe naszej rodziny. Mama wyciągnęła zza
szyby regału wysokie, rozszerzające się ku dnie szklane kieliszki, które stały
tam od zawsze i nie przypominam sobie ażeby kiedykolwiek były stamtąd ruszane. Dla
mnie to kolejny dzień z życia, może trochę bardziej melancholijny niż inne, a
rodzice za każdym razem czczą go jak odzyskanie przez Polskę niepodległości.
Gdy wszyscy w skupieniu patrzyli na moje trzęsące i siłujące się z korkiem ręce
uświadomiłem sobie, że ta moja 30stka w metryce to nie są już żarty. Po
otwarciu butelki nalałem każdemu do kieliszka i zaczęliśmy ucztę. Gdy pierwsza
kropla czerwonego trunku dotarła do mojego podniebienia zorientowałem się, że powiedzenie,
że wino im starsze tym lepsze można sobie wsadzić głęboko w dupę. Skrzywiłem
się jakbym połknął cytrynę z pieprzem i spojrzałem na zachwyconą minę taty.
- I jak synu, może być? - zapytał
rozradowany.
Analizując dokładnie całą
historię tego wina, od momentu zerwania winogrona z krzaka, poprzez wyciskanie
z nich soku, jego fermentację i dojrzewanie w butelce, a kończąc już na samej jej
podróży z pięknej, południowej Francji do piwnicy naszego domu, a także zważywszy
na szacunek do rzeczy starych wykrztusiłem z siebie - niezłe tato!
I zaczęło się. Rozsiadłem się w
fotelu, założyłem noga na nogę, w dłoni trzymając wysoko uniesiony kieliszek z
odchylonym małym palcem i poczułem się jak na czwartkowym obiedzie u Stanisława
Augusta Poniatowskiego. Mama zamiast usiąść i porozmawiać ze swoim starym jak świat
synem donosiła tylko przygotowane przez siebie sałatko - surówko - bigosy. Tradycji
stało się zadość.
- Synu, miejmy nadzieję, że za
rok o tej porze, będziemy już świętowali z twoją dziewczyną - rzekł ojciec.
- Wypijmy za to - podnosząc
kieliszek wznieśliśmy ten jakże ważny toast.
Jak co roku tata musiał
przypomnieć wszystkim zebranym jak to będąc w wojsku rozpił z okazji mojego
poczęcia pół jednostki narażając się tym samym na wystrzelenie z armaty.
W prezencie od rodziców dostałem
1000 złotych, za które, jak to określili, mogłem kupić sobie coś o czym zawsze
marzyłem. Oni zbyt nisko cenią jednak moje marzenia.
Wieczorem odwiedziło mnie paru
znajomych. Nikogo nie zapraszałem. Urodzinowi goście po chóralnym wykonaniu
hymnu na moją cześć - „Sto lat, sto lat jesteś stary jak świat” przeszli do
części nieoficjalnej. Ja udaję, że
się cieszę, oni udają, że cieszą się razem ze mną. Dla prezentów jestem oczywiście w stanie raz w roku przeboleć ten
dzień.
Spis upominków, które dostałem w tym
sezonie przedstawia się następująco: portfel, książka „Savuar vivr dla
każdego”, zegarek TIMEKS ( kurde, podróbka
jakaś!), znowu portfel ( po cholerę mi 2?) Błażej, przyjaciel, od którego
wymaga się w końcu najwięcej podarował mi to coś.
- Co to do cholery jest???? Przecież
miałeś kupić mi piwo - krzyknąłem z wyrzutem patrząc na swój dziwny prezent.
- W ostatniej chwili zmieniłem jednak
zdanie. Pokaże ci jak to działa. Tutaj dmuchasz, a tu ci się pokazuje.
- Ale co mi się pokazuje?
- Posłuchaj. Rok w rok kupuję ci
zgrzewki tego nachmielonego piwa, od którego tylko bęben rośnie ci jak na
drożdżach. Spójrz tylko w lustro. Wyglądasz jak nadmuchany balon, który za
chwilę odleci.
Prawdziwy przyjaciel prawdę ci
powie. Wcale jednak nie uważam żebym wyglądał jak balon.
- Kupiłem ci coś, co sprawi, że już
zawsze będziesz wiedział co czynić, gdy dopadnie cię alkoholowy głód. Konsumujesz
wtedy takie małe piwo, a TO bierzesz do buzi, dmuchasz, a magiczny przyrząd pokazuje
ci, że ani kropli więcej! Banalne, ale zarazem jakie praktyczne!
- Kupiłeś mi alkomat. Zwariowałeś!!!????
- Alkomat, niealkomat, ale zabawa
jest. Spójrz, tu dmuchasz, a tu…
W instruowaniu mnie jak używać
tego wynalazku, gdzie dmuchać, a gdzie nie, przerwał Błażejowi niespodziewano -
spodziewany gość w postaci kochanej babci, która nie omieszkała złożyć mi
życzeń. Babuszka pożyczyła mi tyle, że nie wiem czy kiedykolwiek będę potrafił oddać
jej za to wszystko swoją wdzięczność. Jeśli tylko wszystko się spełni to wkrótce
będę mieszkał w pięknej rezydencji na przedmieściach, z czwórką cudownych
dzieci i kochającą współmałżonką u boku, która świata poza mną widzieć nie będzie.
Aż boję się myśleć jak ja poradzę sobie z tym czteropakiem płaczących małych
istnień. Od babci również dostałem prezent. Bawełniane skarpety. Będę miał w
czym trzymać orzechy laskowe!
23:30.
Bawię się alkomatem. Ten Błażej to
jednak ma łeb! Piję, a potem dmucham. Albo najpierw dmucham, a potem piję. A na
koniec zawsze sprawdzam. Mogę w ten sposób bić rekordy.
Zawartość procentów w organiźmie
- 2,2 promila.
Ale dziś popiliśmy!
Postanowienie - od jutra tyle nie
piję!
Trochę głupio mi to stwierdzić, ale spodobało mi się Twoje podejście do instytucji małżeństwa.
OdpowiedzUsuńPS. Od dwóch lat miałam gorsze urodziny, "na starość" będziesz je miło wspominał. Przynajmniej tak mi się wydaje. W końcu jestem młodsza od Ciebie.