piątek, 10 maja 2013


ŻÓŁTY, JESIENNY LIŚĆ.

Każdy z nas to kiedyś miał. Taki moment, kiedy uświadamiasz sobie, że doszedłeś w końcu do czegoś co być może zmieni twoje życie.
Nie jestem pewien czy była to właśnie ta chwila, ale zapewne dawała ona początek czegoś nowego. 
Jakieś otwarcie nowej karty. Tak, był to mój mały Wind of change.

1 września 2012. Czwartek.

Spoglądam na rozradowaną twarz człowieka, który dokładnie 2 lata temu przyjmował mnie do tej pracy. Tak samo jak wtedy tak i teraz cieszy się jak głupi do sera. Ten typ tak ma.
- Lepszej decyzji podjąć nie mogłem. Jest pan młodym, zdolnym i odpowiedzialnym człowiekiem z głową pełną pomysłów. Całe grono nauczycielskie było jednogłośne. Nie mieliśmy żadnych wątpliwości co do pana osoby - rzekł dyrektor patrząc prosto w moje przestraszone powagą sytuacji oczy.
-  Ale…
- Ależ oczywiście, że wszystko będzie dobrze. Zaufaliśmy właśnie panu i mam nadzieję, że żadna ze stron się nie zawiedzie. To wyjątkowa chwila. Nominuję pana na wychowawcę klasy 3e! - kontynuował z dumą dyrektor.
Nieodwołalnie i bez cienia wątpliwości powiem mu stanowcze „nie!” Nie nadaję się do tego. Odgarnąłem grzywkę z czoła, przełknąłem ślinę i zacząłem powoli dukać.
 - Dziękuję za uznanie, ale w moim odczuciu jestem jednak za mało doświadczony, nieobyty, nie do końca odpowiedzialny. Składam odmowę.
Ale mu pokazałem, chyba wreszcie nauczyłem się mówić „nie”
- Zaczyna pan za godzinę, może pan już wyjść!
- No to może ja jednak spróbuję!

Postanowienie - od jutra zapisuję się na kurs asertywności!

Wieczorem zadzwoniła do mnie mama. Dostałem zaproszenie na rodzinny obiad. To dobra jak i zła wiadomość. Dobra, bo właśnie nie mam w lodówce nic do jedzenia. Zła, bo będą dziadkowie, a w szczególności babcia. Całe szczęście, że to dopiero za 3 dni.
4 września, niedziela.

Jak ten czas szybko leci. Lubię i darzę ogromnym sentymentem swój rodzinny dom. Spędziłem tu najpiękniejsze lata swojego życia. Cudowne, beztroskie dzieciństwo oraz całą młodość. Od tego miejsca wszystko się zaczęło. Tu nauczyłem się chodzić, mówić, jeść, pić, ubierać się i rozbierać, zawiązywać sznurówki w butach czy robić siku na sedesie.
Najbardziej nie znoszę babcinych witaczy. Zawsze wtedy muszę poddać się serii niepohamowanych uścisków i buziaków.
- Patryniu kochanie, najdroższy ty mój, witaj złotko.
 (Ciśnienie skacze mi najbardziej na „Patryniu” i „złotko”)
- Ja stara dupa jestem babciu, a nie żaden Patrynio. Proszę cię! Możesz nie zdrabniać? Tyle razy ci mówię, jestem już DO - RO - SŁY, mów mi tak jak wszyscy - po prostu Patryk.
- Ale ty jesteś moim najulubieńszym z wnuczków - wyjaśniła babcia.
- Chciałaś powiedzieć - jedynym! Niestety rodzice postarali się tylko o mnie, a i ty babciu z dziadkiem jakoś szczególnie płodni nie byliście skoro tylko mama…
Spór o prorodzinną politykę naszej rodziny przerwała wywołana właśnie do tablicy mama.
- Skarbie, nie dyskutuj w progu, no chodź przywitaj się ze swoją matką, tak rzadko cię widuję, od kiedy się od nas wyprowadziłeś. Mów, co u ciebie.
- Więc w pracy…- zacząłem.
- Kochanie, ale nas bardziej interesuje twoje życie prywatne, może wreszcie kogoś poznałeś. Marta, no powiedz mu, ile on ma już lat - wtrąciła się babcia spoglądając wymownie na mamę.
Moje urodziny, pierwsze z „trójką” z przodu wypadają dokładnie za 2 dni, mam jednak nadzieję, że wszyscy jakimś cudem o tym zapomną. Mama zazwyczaj robi z tej okazji huczne przyjęcia tak jakbym wciąż był małym dzieckiem. Najgorsze są torty i dmuchanie świeczek. Mamie nie przetłumaczy, że w tym wieku już nie wypada.
- Ale we wtorek do nas wpadniesz?
- Ale co we wtorek? Co wtedy jest?
- Jak to co, przecież są twoje urodziny! - ogłosiła lekko oburzona mama.
Jak ja nie cierpię swoich urodzin! Dlaczego nie mogę być jak tato, który omija szerokim łukiem wszelkie rodzinne spotkania, kolacje, obiady.
- Właśnie, a gdzie pojechał tatko?
- Ojciec dziś pracuje. Nie wiesz już nawet co się dzieje w domu - rzekła z wyrzutem mama.
Cała rodzina uważa mnie za rozpieszczonego jedynaka, który dostawał w życiu wszystko, czego pragnął i w związku z tym nie radzi już sobie w dorosłości. Walcząc ze stereotypem niezaradnego syna zawsze staram się przekazywać rodzinie każdy, choćby najdrobniejszy sukces, który osiągam bez niczyjej pomocy.
- Wiecie, a w pracy dostanę chyba podwyżkę! - ogłosiłem donośnym tonem żeby nawet lekko przygłucha babcia usłyszała mój komunikat.
No i cisza, jak grochem o ścianę. Udają, że nie słyszą. Zatroskanej rodziny oczywiście nie interesują moje zawodowe sprawy. Zawsze jest tak samo. Pytanie, które za to standardowo jest w karcie to - kiedy wreszcie sobie kogoś znajdziesz i się ożenisz? Jakby kurwa nie było innych tematów do rozmów. Tradycyjnie usłyszałem je więc i tym razem.
- Wiecie, zwiążę się kimś na poważnie dopiero wtedy jak rozwód można będzie załatwić przez sms’a, a kodeks cywilny będzie przewidywał instytucję małżeństwa na czas określony z możliwością ewentualnego przedłużenia na dalszy okres - rzekłem ekstrawagancko.
W odpowiedzi usłyszałem to co zwykle - „do kogo ty się udałeś?”
Do listonosza cholera jasna. Czy każda wizyta w domu musi upływać pod znakiem deja vu?


22.00
Wreszcie w swojej kawalerce.
Telefon. To Błażej.
-  No hej. Jak tam po obiedzie? Jak się czuje kochane złotko?
- Jeszcze raz w ten sposób do mnie powiesz i zapominam, że się kiedykolwiek cię znałem.
-  Zrozumiałem. Czyli było sympatycznie jak zawsze. Dzwonię do ciebie, bo nie wiem co podarować ci na urodziny. Zupełnie nie interesuje mnie to, że ty masz te swoje humory i nie obchodzisz niczego co przypomina ci jak bardzo stary jesteś. I tak ci coś kupię. Przecież znasz mnie. Zresztą, odkąd skończyłeś 10 lat przestałem ci liczyć kolejne lata twojego żywota, ale słyszałem, że podobno pojutrze pęka ci jakaś magiczna bariera. No dobrze ty stary trzydziestoletni pierniku. Chciałem być miły, ale wyszło jak zawsze. Powiedz czego sobie życzysz? Zgrzewkę piwa jak co roku czy tym razem coś ekstra?
- Chce mi się spać, miałem meeting rodzinny, właśnie przez ciebie rozlałem mleko, bo jak widać nie umiem jednocześnie trzymać słuchawki i nalewać do szklanki i na domiar złego przypominasz mi o czymś, o czym nie chce pamiętać. Dobranoc!
- No to kupię zgrzewkę! - krzyknął Błażej odkładając słuchawkę.

Postanowienie - będę milszy dla swoich przyjaciół.

Klasa, której zostałem wychowawcą to jakiś dziki, nieokiełznany tłum z buszu. Najgorsze jest jednak to, że zupełnie nie wiem jak powinienem ich traktować. Czy jeszcze jako dzieci czy już jako dorosłych. Mają po 17, 18 lat. Zachowują się i mówią jak dzieci. Wyglądają już jednak jak dorośli. I tak źle i tak niedobrze. Wypadałoby znaleźć jakiś złoty środek. Wszystko jest dla nich albo zajebiste, spoko, superowe, objechane, full wypas albo badziewiaste, do kitu i na odstrzał. Całe stado liczy 30 osób. 16 dziewczynek i 14 chłopców. Jedno dziecko wyróżnia się szczególnie z tłumu innych buszmenów. To Aiko - dziewczynka, z którą mam mały geograficzny problem. Aiko pochodzi bowiem albo z Japonii albo z Chin, a może nawet z Wietnamu. Z której strony jednak nie spojrzę, skośne oczy widać jak na dłoni.
Jak to jest, że oni wszyscy są do siebie tak podobni. Jak tam mężowie odróżniają swoje żony? Muszę spytać o to jej ojca o ile przyjdzie kiedyś na wywiadówkę. 6 września. Wtorek. Urodziny.

Prawdziwe życie zaczyna się po trzydziestce!
Mówi się, że z upływem czasu człowiek ma mniej kompleksów i większy dystans do samego siebie jak i otaczającego go świata. W moim przypadku ilość kompleksów wzrasta niestety proporcjonalnie do wieku. Mam też coraz mniejszy dystans do wszystkiego. Czas tak szybko biegnie. Jeszcze nie tak dawno byłem małym chłopakiem z blokowiska, dla którego jedynym życiowym problemem było to, że nie strzelił karnego podczas osiedlowego meczu. Taki dzień jak dziś skłania mnie zawsze do refleksji nad samym sobą. Kim naprawdę jestem, co do tej pory osiągnąłem w życiu i w jakim kierunku zmierzam. Wnioski są mało optymistyczne. Nie mam żony ani potomstwa. Mam za to wąską grupę znajomych i jednego przyjaciela. Mieszkam w wynajętej, trzydziestometrowej kawalerce. Jeśli chodzi o życie zawodowe - nie wybiegam poza szereg. Kwalifikuję się do pokolenia 1500 brutto. Na horyzoncie całkowity brak perspektyw. Jestem klasycznym przykładem Piotrusia Pana, niedojrzałego psychicznie mężczyzny. Spotkałem się z opinią, że mężczyzna dopiero po 30. roku życia nabiera odpowiedniej powagi, uznania i jest atrakcyjny w oczach kobiety bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. I to jest akurat optymistyczna wiadomość.
Znalazłem się w niezręcznym przedziale wiekowym. Z jednej strony mam tyle lat, że jestem jeszcze za młody na starego kawalera, z drugiej zaś za stary na pana młodego. Zastanawiam, się czego do tej pory w życiu żałuję. Może tego, że nigdy nie byłem na tyle szalony żeby zrobić coś nieprzewidywalnego, czegoś, czego nikt by się po mnie nie spodziewał. Moje życie jest zbyt prostolinijne, schematyczne. Żałuję, że nie zrobiłem nigdy czegoś w rodzaju dziury w życiorysie tzw. „gap year”, który najczęściej bierze się podczas studiów, ale także w okresach pomiędzy ważnymi etapami w życiu, jak skończenie edukacji czy przed decyzją o małżeństwie, dzieciach czy zmianie pracy. Zakłada się wtedy plecak i wyrusza w najważniejszą podróż swojego życia by zdobywać nowe doświadczenia i poznawać nowych ludzi, ich kulturę i język.
Mam świadomość przepływającego mi przez palce czasu. Niekiedy myślę sobie, że wszystko co najpiękniejsze i najdoskonalsze wymyślono już na tym świecie i jest daleko za mną. Mam wrażenie, że dzisiejsza cywilizacja cofa się w przeszłość i stamtąd czerpie wszelkie możliwe wzorce. Najlepsze riffy gitarowe zostały już dawno zagrane, najpiękniejsze samochody wyprodukowane, a najbardziej inspirujące filmy nakręcone. Wszystko dziś już jest. Czy powstanie kiedykolwiek coś jeszcze co zrewolucjonizuje świat tak jak zrobił to chociażby internet. Pod koniec XIX wieku, a więc w przeddzień wynalezienia takich przełomowych wynalazków jak samolot czy samochód zaczęto zastanawiać się czy nie zamknąć przypadkiem urzędu patentowego z uwagi na to, że nie spełnia już swojej funkcji. Na tamte czasy ludzkości wydawało się, że wszystko co było do wynalezienia zostało już wymyślone. A chwilę potem powstały tak wielkie rzeczy. Może i teraz jest podobnie i wkrótce przyjdzie jakaś technologiczna rewolucja?
Rok, w którym się urodziłem zapisał się w historii świata nie tylko jako moje poczęcie. Był to również rok, w którym wyemitowane zostało pierwsze notowanie Listy Przebojów Programu Trzeciego, a polscy piłkarze zdobyli brązowy medal mistrzostw świata w Hiszpanii. Moimi rówieśnikami stali się zaś Książe William, bracia Mroczkowie, a nawet Kasia Cichopek.
Jak każdego dnia tak i dzisiaj obudziłem się o poranku, wypiłem gorącą kawę i odbyłem codzienny rytuał myjąco - czesząco - perfumujący. Wstałem i nic się nie zmieniło. Świat
nie stanął na głowie w związku z moimi okrągłymi urodzinami. Nie zanotowano jakichś szczególnych wzrostów na giełdzie, jak się wszystko kręciło tak i się kręci dalej.
Słońce wkradło się ukradkiem do mojego pokoju, z lekka niechcący jakby nawet z pewną dozą nieśmiałości. Zaczęło mnie podrywać, zapraszając do wspólnej zabawy w chowanego. Ono się skrada, a ja go szukam.
Jeszcze przed wyjściem do pracy dostałem 7 smsów, 2 MMS’y i 3 telefony. Najbardziej martwi mnie jednak to, że nie było wśród nich telefonu od babci. Oznacza to tylko jedno. Babuszka zjawi się u mnie osobiście.
Prosto po pracy wpadłem do rodziców w celu jak najszybszego odhaczenia obowiązku zdmuchnięcia 30 świeczek i wzniesienia toastu za swoją świetlaną przyszłość. Mama zrobiła przepyszny tort czekoladowy udekorowany bitą śmietaną i nasączonymi alkoholem wiśniami. Tata natomiast przyniósł z piwnicy trzymaną specjalnie na wyjątkową okazję butelkę 30. letniego, czerwonego wina. Otrzymał je w prezencie dokładnie w roku, w którym przyszedłem na świat przebywając na zagranicznej wycieczce w jednej z renomowanych francuskich winiarni. Już wtedy postanowił, że wino otworzy dopiero w dzień, który będzie wystarczająco godny by napocząć owy trunek. Nie ulec pokusie przez tyle lat to nie lada wyzwanie - pomyślałem.
Gdy zostałem już obściskany za wsze czasy i dostałem parę klepek w plecy wspierających mnie w przekonaniu, że jestem najlepszym synem na świecie wszyscy razem zasiedliśmy spokojnie przy stole, a ojciec przekazał mi niezwykle wartościową butelkę mówiąc żebym czynił swoją powinność. Chwila ta była tak podniosła, że miałem wrażenie, że przekazywane mi jest właśnie całe dziedzictwo kulturowe naszej rodziny. Mama wyciągnęła zza szyby regału wysokie, rozszerzające się ku dnie szklane kieliszki, które stały tam od zawsze i nie przypominam sobie ażeby kiedykolwiek były stamtąd ruszane. Dla mnie to kolejny dzień z życia, może trochę bardziej melancholijny niż inne, a rodzice za każdym razem czczą go jak odzyskanie przez Polskę niepodległości. Gdy wszyscy w skupieniu patrzyli na moje trzęsące i siłujące się z korkiem ręce uświadomiłem sobie, że ta moja 30stka w metryce to nie są już żarty. Po otwarciu butelki nalałem każdemu do kieliszka i zaczęliśmy ucztę. Gdy pierwsza kropla czerwonego trunku dotarła do mojego podniebienia zorientowałem się, że powiedzenie, że wino im starsze tym lepsze można sobie wsadzić głęboko w dupę. Skrzywiłem się jakbym połknął cytrynę z pieprzem i spojrzałem na zachwyconą minę taty.
- I jak synu, może być? - zapytał rozradowany.
Analizując dokładnie całą historię tego wina, od momentu zerwania winogrona z krzaka, poprzez wyciskanie z nich soku, jego fermentację i dojrzewanie w butelce, a kończąc już na samej jej podróży z pięknej, południowej Francji do piwnicy naszego domu, a także zważywszy na szacunek do rzeczy starych wykrztusiłem z siebie - niezłe tato!
I zaczęło się. Rozsiadłem się w fotelu, założyłem noga na nogę, w dłoni trzymając wysoko uniesiony kieliszek z odchylonym małym palcem i poczułem się jak na czwartkowym obiedzie u Stanisława Augusta Poniatowskiego. Mama zamiast usiąść i porozmawiać ze swoim starym jak świat synem donosiła tylko przygotowane przez siebie sałatko - surówko - bigosy. Tradycji stało się zadość.
- Synu, miejmy nadzieję, że za rok o tej porze, będziemy już świętowali z twoją dziewczyną - rzekł ojciec.
- Wypijmy za to - podnosząc kieliszek wznieśliśmy ten jakże ważny toast.
Jak co roku tata musiał przypomnieć wszystkim zebranym jak to będąc w wojsku rozpił z okazji mojego poczęcia pół jednostki narażając się tym samym na wystrzelenie z armaty.
W prezencie od rodziców dostałem 1000 złotych, za które, jak to określili, mogłem kupić sobie coś o czym zawsze marzyłem. Oni zbyt nisko cenią jednak moje marzenia.
Wieczorem odwiedziło mnie paru znajomych. Nikogo nie zapraszałem. Urodzinowi goście po chóralnym wykonaniu hymnu na moją cześć - „Sto lat, sto lat jesteś stary jak świat” przeszli do części nieoficjalnej. Ja udaję, że się cieszę, oni udają, że cieszą się razem ze mną. Dla prezentów jestem oczywiście w stanie raz w roku przeboleć ten dzień.
Spis upominków, które dostałem w tym sezonie przedstawia się następująco: portfel, książka „Savuar vivr dla każdego”, zegarek TIMEKS ( kurde, podróbka jakaś!), znowu portfel ( po cholerę mi 2?) Błażej, przyjaciel, od którego wymaga się w końcu najwięcej podarował mi to coś.
- Co to do cholery jest???? Przecież miałeś kupić mi piwo - krzyknąłem z wyrzutem patrząc na swój dziwny prezent.
- W ostatniej chwili zmieniłem jednak zdanie. Pokaże ci jak to działa. Tutaj dmuchasz, a  tu ci się pokazuje.
- Ale co mi się pokazuje?
- Posłuchaj. Rok w rok kupuję ci zgrzewki tego nachmielonego piwa, od którego tylko bęben rośnie ci jak na drożdżach. Spójrz tylko w lustro. Wyglądasz jak nadmuchany balon, który za chwilę odleci.
Prawdziwy przyjaciel prawdę ci powie. Wcale jednak nie uważam żebym wyglądał jak balon.
- Kupiłem ci coś, co sprawi, że już zawsze będziesz wiedział co czynić, gdy dopadnie cię alkoholowy głód. Konsumujesz wtedy takie małe piwo, a TO bierzesz do buzi, dmuchasz, a magiczny przyrząd pokazuje ci, że ani kropli więcej! Banalne, ale zarazem jakie praktyczne!
 - Kupiłeś mi alkomat. Zwariowałeś!!!????
- Alkomat, niealkomat, ale zabawa jest. Spójrz, tu dmuchasz, a tu…
W instruowaniu mnie jak używać tego wynalazku, gdzie dmuchać, a gdzie nie, przerwał Błażejowi niespodziewano - spodziewany gość w postaci kochanej babci, która nie omieszkała złożyć mi życzeń. Babuszka pożyczyła mi tyle, że nie wiem czy kiedykolwiek będę potrafił oddać jej za to wszystko swoją wdzięczność. Jeśli tylko wszystko się spełni to wkrótce będę mieszkał w pięknej rezydencji na przedmieściach, z czwórką cudownych dzieci i kochającą współmałżonką u boku, która świata poza mną widzieć nie będzie. Aż boję się myśleć jak ja poradzę sobie z tym czteropakiem płaczących małych istnień. Od babci również dostałem prezent. Bawełniane skarpety. Będę miał w czym trzymać orzechy laskowe!

23:30.
Bawię się alkomatem. Ten Błażej to jednak ma łeb! Piję, a potem dmucham. Albo najpierw dmucham, a potem piję. A na koniec zawsze sprawdzam. Mogę w ten sposób bić rekordy.
Zawartość procentów w organiźmie - 2,2 promila.
Ale dziś popiliśmy!
Postanowienie - od jutra tyle nie piję!

1 komentarz:

  1. Trochę głupio mi to stwierdzić, ale spodobało mi się Twoje podejście do instytucji małżeństwa.

    PS. Od dwóch lat miałam gorsze urodziny, "na starość" będziesz je miło wspominał. Przynajmniej tak mi się wydaje. W końcu jestem młodsza od Ciebie.

    OdpowiedzUsuń