3 października. Poniedziałek.
Wycieczka.
Mam wiele obaw, ale niewiele do
stracenia. 80 zł dodatku? Jakby co to żadna strata. Wolę jednak za dużo nie
rozmyślać.
Cel wycieczki: Zakopane. Trasa do
przebycia: 250 km .
Załoga pokładowa: 30 rozwydrzonych, rozkrzyczanych młodych ludzi z aspiracjami do
dorosłości, kierowca z aspiracjami kierowcy rajdowego oraz dwoje opiekunów w
osobach: ja Patryk, póki co bez żadnych aspiracji oraz młodsza aspirant Maja. Środek
lokomocji – dwudziestoletni Ikarus.
Czuję, że ta podróż przyniesie
jakiś bilans zysków i strat. Wiem, że to nie przypadek, że jadę właśnie z nią,
tymi młodziakami i że ktoś dał mi zielone światło do bycia wreszcie
odpowiedzialnym i poważnym człowiekiem. Patryku może już czas w końcu dorosnąć?
A może ja właśnie nie chcę dorastać. Może
już zawsze będę Piotrusiem Panem. Chciałbym na zawsze zachować w sobie odrobinę
dziecka, tego szaleństwa, tej bezpretensjonalności. Moje rozmyślania przerwała
nagle Majka.
- Wziąłeś na pewno wszystko? No
wiesz, kontakty do osób, z którymi mamy spotkać się na miejscu?
- Tak, wziąłem. Mam wszystko co
trzeba.
- A choroby lokomocyjnej nie masz?
Rzygać na mnie nie będziesz?
Ona jest urocza! Równo o 10.
autokar zatrąbił dając znak, że ruszamy. Kierowca na dzień dobry pomylił trasę.
Jak sam to określił - „jeszcze miesiąc temu ta droga nie była zamknięta”. Straciliśmy
20 km ,
ale to nic. Przecież każdemu droga nagle może się urwać. Razem z Mają siedliśmy
na pierwszym siedzeniu.
- A mogę od okna? - zapytała.
Wiem, że nie jestem tu po to aby oglądać widoki, ale od czasu do czasu byłoby
miło zerknąć za okno. Gdy podróżuję uwielbiam obserwować, a najbardziej lubię te
wciąż zmieniające się krajobrazy. No dobrze. To może skoro wszyscy spokojnie
już siedzą to dowiem się czegoś więcej o naszej klasie.
- Naszej?
- Tak, naszej. Od momentu, gdy weszliśmy
do tego autokaru ludzie, którzy tu siedzą są tak samo twoi jak i moi i ponoszę
za nich wszystkich dokładnie taką samą odpowiedzialność jak i ty.
- Klasę dostałem właściwie w spadku
po nauczycielce, która odeszła na emeryturę. Początkowo miał wziąć ich ktoś
inny. Później odmówił i trochę przez przypadek złożono propozycję właśnie mi.
Też ich nie chciałem, ale jak się okazało nie umiem mówić „nie”. Czasami
zwracam się do nich żartobliwie - „dzieciaki”. Strasznie się wtedy denerwują,
bo chcą być już tacy dorośli. Znamy się niewiele ponad miesiąc. To zdecydowanie
za mało żeby sporządzić ich dokładny portret psychologiczny. Może właśnie ta
podróż będzie ku temu dobrą okazją. W klasie oprócz naszego azjatyckiego skarbu
mamy tez parę innych okazów.
- Okazów???
- Nazwijmy to wyjątkowych
osobowości. Mamy swojego Billa Gates’a - klasowego informatyka Karola. Mamy ze
soba coś wspólnego. Łączy nas miłość do nowych technologii. Są też dwie dziewczyny
reprezentujące pokolenie różu. To Klaudia i Paula. Skupione są wyłącznie na
swoim wyglądzie i bardzo wyszczekane, dlatego wolałem nie pytać po co wzięły
szpilki w góry.
Opowiadając Mai o klasie, widziałem
w niej skupienie, zaciekawienie. Ma w sobie jakiś wewnętrzny spokój, opanowanie.
Dało się odczuć, że wypowiadane przeze mnie słowa nie trafiają jak kula w płot.
Mało kto potrafił mnie tak słuchać. Z kolei, gdy ona mówi, czuję, że to ja
zamieniam się w słuch. Jak na kobietę nie odbiega od standardów - trzepocze
językiem jak najęta, ale w tym przypadku ilość przechodzi w jakość.
Po około godzinie spokojnej jazdy
podeszła do nas Andżelika i zapytała czy któreś z nas nie ma przypadkiem leku o
nazwie Aviomarin - w skrócie popularnego antyrzygacza. Dziewczyna była blada
jak pergamin i cała chwiała się jakby za chwilę miała się na nas przewrócić. Leku
nie miałem. Na szczęście Maja jest niezawodna i jak przystało na stuprocentową
kobietę - w swojej torebce ma wszystko. Wśród masy kosmetyków i inny pierdół znalazła
to, o czym ja powinienem pamiętać. Za chwilę zrobiliśmy przymusowy postój i położyliśmy
Andżelę na ławce. Powdychała trochę świeżego powietrze i za parę minut poczuła
się lepiej. Mało brakowało, a mielibyśmy przerzygane. A może liczyła na wskrzeszenie
metodą usta - usta. Kto wie do czego potrafi posunąć się uczennica by zdobyć
swojego nauczyciela.
W pewnej chwili Maja wybiła mnie
z rytmu.
- Wiesz, masz takie fajne, duże
uszy!
- Słucham?!
- Wiesz co to znaczy jak
mężczyzna ma duże uszy? Zresztą nieistotne. Pójdę może na obchód i zobaczę co
się dzieje z tyłu.
- Ale to ja powinienem iść.
Zostań. Ja pójdę! - zaprotestowałem.
- Pójdziesz następnym razem. Siedź!
- odprotestowała mnie Majka.
I pewnie znowu wyszedłem na niezdecydowanego
faceta, który sam w życiu by sobie z niczym nie poradził. Pomyśli sobie teraz,
że wziąłem ją tylko po to ażeby się nią wyręczać. Jestem nieudacznikiem, jeleniem,
ofiarą losu. Zawsze czuję się lepiej jak sobie nawrzucam. W międzyczasie nadawania
sobie coraz to nowych określeń zadzwonił telefon.
- Halo Apaczu! Chciałem zapytać
jak się miewa przywódca plemienia na polowaniu?
- Nie wygłupiaj się. Błażej, powiedz
mi co to znaczy jak mężczyzna ma duże uszy? Słyszałeś coś o tym?
- A co to, telefon do
przyjaciela? Nie wiem, może, że dobrze słyszy. Mów co robi twoja plemienna żona.
Robiłeś już jakieś podchody? Jakiś bajer już był?
- Jaka znowu żona? Majka jest na
obchodzie.
- Gdzie? Słabo cię słyszę. Mów
głośniej.
-
O - B - C - H - Ó – D. Taki
zwyczaj plemienny. Nie wiesz?
Co za kretyn. Matko jedyna.
- A proponowałeś jej żeby
zamieniła twój software na hardware czy jeszcze o takich rzeczach nie rozmawialiście?
Pewnie to jeszcze nie ten etap znajomości co? Będę już kończył, opowiesz mi
wszystko jak wrócisz.
Debil, kretyn, idiota. Zepitetuję
go odpowiednio jak tylko wrócę. Nie wiem jak to się stało, że taki świntuch został
moim przyjacielem.
W życiu już tak jest. Albo
człowiek ma żonę, dzieci i mnóstwo spraw z tym związanych albo jest samotnym
wojownikiem i jeździ po świecie w poszukiwaniu swojej drugiej połowy. Ile ja
bym dał żeby mnie teraz jakaś dzida Amora trafiła. Ja już nie chcę polowań. Chcę
już mieć co upiec i się tym móc cieszyć.
W międzyczasie koło mnie pojawiła
się z powrotem moja jasnowłosa odmiana Pocahontas.
- Następnym razem rzeczywiście pójdziesz ty - rzekła lekko
zdegustowana. - Wszyscy się na mnie jakoś dziwnie patrzą, ale może to tylko
moje odczucie.
- Nie martw się. Są po prostu jeszcze nieufni - podsumowałem.
„Mężczyzna, który ma duże uszy
jest wyśmienitym kochankiem” - zaesemesował mi po chwili Błażej.
No to pięknie. Poprzeczka postawiona wysoko – pomyślałem.
Wieczór.
Cali i zdrowi! Wszyscy! Nawet
kierowca, który momentami jechał jakby startował w rajdzie Paryż - Dakar -
Zakopane. Schumacher się znalazł. Przynajmniej nadrobiliśmy stracone na początku
kilometry. Majka jest niesamowita. Ponad normę troskliwa. Cały czas robiła obchody,
mimo, że protestowałem. Patrząc na nią człowiek widzi od razu dobrą, ciepłą,
serdeczną osobę. Przegadaliśmy całą drogę. Świetnie się rozumiemy. Jest bardzo
otwarta. Opowiadała o swoim psie Tajsonie, z którym teraz mieszka, nadopiekuńczej
mamie i zazdrosnym o wszystko tacie oraz o tym, że bycie nauczycielem to dla
niej powołanie.
Zatrzymaliśmy się z dala od
centrum, w zaciszu, w uroczym zakopiańskim domku, gdzie wynajęliśmy całe
piętro. Młodzież dostała pokoje 8 osobowe. Ja i Majka jako ci wyżej postawieni -
po jednoosobowym. Jutro z samego rana wyruszamy w trasę. Znając życie będę musiał
wszystkich budzić, bo lenie będą spały jak najdłużej.
2 dzień wycieczki.
Godz. 9.
- Patryk wstawaj!!! Wszyscy na
ciebie czekamy - słyszę krzyk jakiejś rozmazanej osoby.
Jako, że ciekawie zaczynającego
się snu nie należy przerywać odwróciłem się na drugi bok, nakryłem kołdrą i
dalej wskoczyłem w objęcia Morfeusza.
- ZŁAŹ Z TEGO ŁÓZKA! JUŻ PO 9!!!
- znowu ktoś wrzeszczy.
Będąc między snem, a jawą, w
miejscu gdzie się jeszcze śpi, ale już kojarzy, spojrzałem na zegarek i zobaczyłem
przeraźliwą dziewiątkę z przodu. Rzuciłem dwie cholery i wyskoczyłem z wyrka na
baczność jak szeregowy na widok kaprala.
- No cholera cholera, już szłam
do łazienki po wiadro wody - krzyknęła Maja.
- Będę gotowy za 5 minut. Zbieraj
dzieciaki i zaraz ruszamy.
- Ale oni już dawno zebrani
czekają na zewnątrz. Dzwoniłam do ciebie na komórkę - nie odbierałeś. Potem
zapukałam, ale tez nie odpowiadałeś. Martwiłam się więc weszłam do pokoju. Mam
nadzieję, że nie masz mi tego za złe.
Martwiła się o mnie. Jak ja
uwielbiam jak się o mnie ktoś martwi.
Postanowiłem, że pierwszego dnia
pójdziemy na Gubałówkę. Oczywiście wszyscy się ucieszyli. Zawsze słynąłem z
genialnych pomysłów.
- A może podjedziemy kolejką
proszę pana? - zapytała mnie tuż przed wejściem na trasę Klaudia.
- A gdy idziesz do sklepu, który
jest tuż za rogiem to jedziesz autobusem?
- Nie!
- No to już wiesz, dlaczego nie
podjedziemy kolejką.
Na sam szczyt dotarliśmy po 1,5
godziny. Wszyscy zmęczeni, ale zadowoleni. Zdobyliśmy pierwszą górę! Cieszyłem
się jak małe dziecko. Co najmniej tak jakbym zdobył Mont Everest. Gdyby nie
Maja i reszta gapiów oflagowałbym to miejsce i podpisał się: - Tu byłem. Patryk.
Jeszcze dobrze nie weszliśmy, a niektórzy chcieli już schodzić, a dokładnie
zjeżdżać. Klaudia tym razem znalazła znakomity pomysł na ewakuację.
- Proszę pana, a może chociaż
zjedziemy kolejką. Bo wie pan, gdy ja wracam ze sklepu z zakupami to zawsze
biorę jakiś transport.
Na szczęście góry to nie market
ze sklepami, a taksówka to nie kolejka górska. Dlatego jako ten zły żandarm
przygotowałem wszystkich na zejście o własnych siłach i poleciłem żeby każdy
rozsmarował swoje mięśnie.
Podczas gdy wszyscy robili sobie
zdjęcia korzystając z chwili swobody zrobiliśmy razem z Majką mały piknik.
- A ty nie wziąłeś sobie nic do
jedzenia? - zapytała. Biedactwo. Na pewno jesteś głodny. Proszę, weź kanapkę -
mówiąc to siłą wsadziła mi do ust 2 kromki chleba z szynką, ogórkiem i
pomidorem. Jesteś moim 31 dzieckiem. O ciebie również muszę dbać - podsumowała.
Ja pierdolę! Normalnie
przedszkole. Kiedy ja wreszcie dorosnę?
Mimo wszystko uwielbiam być dzieckiem!
Choćby tym 31.
Jedną z gubałówkowych atrakcji czekających
na turystów jest tzw. zjeżdżalnia grawitacyjna. Specjalnym wózkiem, wyposażonym w hamulec ręczny, którym w
każdej chwili można zahamować zjeżdża się w dół. Po pokonaniu całego toru, którego długość wynosi 750 metrów , na górę wjeżdża
się specjalnym wyciągiem, odstawiającym nas z powrotem na miejsce. To taka Formuła 1 postawiona w pionie. Najwięcej
radości daje tzw. „stukanie się”. Gdy zobaczyłem tor od razu pomyślałem, że to
coś dla takich małych chłopców jak ja. Zresztą dziewczyny również oszalały.
Majka wepchała się nawet przede mną. Tuż za nią ja, a za nami młodziaki. Po
chwili świat przestał istnieć. Wszedłem w temat jak dziecko w bajkę. W ogóle
nie hamowałem! Dopędzałem wózek przede mną i stukałem go ile się tylko dało.
Wieczór.
Właśnie ścieliłem łóżko, gdy do
pokoju ktoś zapukał. O tej porze? - pomyślałem. Otwierając drzwi moim oczom ukazała
się ona.
- Maja???
- Tak! A co? Niepodobna? Mogę
wejść?
- Jasne, śmiało.
- Właśnie wróciłam ze sklepu.
Chyba ci jeszcze nie mówiłam, ale uwielbiam dobre, wytrawne czerwone wino. Więc
gdy zobaczyłam na półce tę wołającą „kup mnie” butelkę nie mogłam jej tak po
prostu samej tam zostawić. Generalnie rzadko kiedy piję alkohol, ale do
kieliszka wina mam słabość jak do niczego innego. Pomyślałam sobie jednocześnie,
że to takie nieludzkie pić w samotności, a że właśnie przechodziłam koło ciebie
…
Akurat! Ściemnia jak cholera! Ale
mam w życiu jedną podstawową zasadę. Nigdy nie przepuszczam takich okazji.
- Świetnie, że wpadłaś. Jest
tylko jeden problem. Chyba nie mamy tu kieliszków. Są tylko plastikowe kubki.
- Ale umawiamy się, że wypijemy
tylko po jednym, dobrze? Skosztujemy czy dobre, a potem natychmiast zamykamy butelkę.
Jutro rano wstajemy. A właśnie. Czy wymyśliłeś już gdzie pójdziemy? - zapytała kładąc
na stół dwa kubki.
- Jeszcze nie wiem.
Byłem zdumiony. Piękna kobieta
przychodzi do mnie wieczorową porą z butelką wina pod pachą. Czy ja gram w
jakiejś brazylijskiej telenoweli? Jakieś Truman Show?
Gdy byłem mały moja mama zawsze z
ciekawością oglądała południowoamerykańskie tasiemce. Tam zawsze wieczorem ktoś
do kogoś przychodził z jakąś butelką. Nigdy jednak nie wiedziałem w jakim celu
i co było dalej, bo mama zawsze w tym momencie wypraszała mnie z pokoju.
- No to toast! Za co wypijemy? - zapytała
Majka podnoszą w górę wypełniony po brzegi plastikowy kubek.
- Może za …
- Może za naszą klasę? - zaproponowała.
- Świetny pomysł. Za naszą klasę -
przytaknąłem.
Po pierwszym kieliszku nastała
niezręczna cisza. Po pierwszym kubku znaczy się. W końcu była umowa - pijemy
tylko po jednym. Z drugiej strony byłem przekonany, że każde z nas chętnie by
tę umowę wypieprzyło za okno.
Chwyciliśmy swoje kubki i
przesiedliśmy się z niewygodnych krzeseł na miękkie łóżko. Oparliśmy się
wygodnie plecami o ścianę, nogi krzyżując po turecku. Przeniosłem się jakby o
15 lat wstecz w czasy, gdy takie wycieczki jak te zaliczałem jako uczeń, a
picie alkoholu było czymś zakazanym.
- A co to jest - zapytała.
- Co?
- To co leży na stole.
- Chodzi ci o alkomat. To jest
mój prezent urodzinowy. Sam nie wiem po co wziąłem go za sobą.
- To ty miałeś urodziny? Kiedy???
Nic nie mówiłeś!
- 3 tygodnie temu. Żadna
rewelacja. Nie lubię swoich urodzin. Nie rozmawiajmy już o tym.
- Ależ właśnie tak!
- Wiesz, myślałem, że w taki szczególny dzień jak trzydzieste
urodziny stanie się coś wyjątkowego. Coś co mnie zaskoczy, sprawi, że
zapamiętam je na długo. A było jak co roku. Nawet wino, które czekało na mnie
od urodzenia nie miało jednak tego smaku. Jestem zdegustowany, rozczarowany.
Myślałem, że gdy pęknie ta bariera czasowa to będzie to jakiś nowy etap w moim
życiu, a ja z tego dnia zupełnie nic nie pamiętam. Gdzieś tam po ciuchu
marzyłem, że ktoś wymyśli coś niespodziewanego, że z wrażenia podskoczę do
góry.
- Muszę zdecydowanie wypić twoje
zdrowie - rzekła Majka.
- Ale umowa!
- No tak umowa, ale jeszcze 15
minut temu nie wiedziałam, że miałeś urodziny, a to zmienia warunki naszego
uzgodnienia. Chyba nie masz nic przeciwko? Przecież to ważne wydarzenie.
Po wypiciu drugiego kie… , kubka(!)
lekko zaczęło kręcić mi się w głowie.
- To wino jest jakieś mocne. Strasznie
kopie w beret! - dałem odczuć żebyśmy pili ostrożnie.
- Na butelce jest, że 20, ale ci
Rosjanie to zawsze co innego piszą na etykietach. Zainwestowałam w butelkę 20
procentowego wina i powiem ci, że żaden bank nie da nam lepszej lokaty.
- Ale zaraz, jacy znowu Rosjanie?
- W sklepie, w którym kupowałam
sprzedawał Rosjanin. A skoro na etykiecie są rosyjskie znaki to wygląda na to,
że to rosyjskie wino. Nie wiem, może oni maja jakiś inny przelicznik, ale mi
naprawdę smakuje. Jest bardzo słodkie. A tobie?
- Jest świetne.
Niezręczna cisza zapadła po raz
drugi. To jedna z tych chwil, kiedy chcesz coś zrobić, a nie możesz albo chcesz,
ale za mało wypiłeś. Cisza sama w sobie może być romantyczna i ta nawet chyba
była, ale nie wiedziałem jak odbiera to moja współtowarzyszka, więc w
rozpaczliwym poszukiwaniu jakiegoś tematu nagle wystrzeliłem:
- Zagrajmy w procenty!!!
- Przepraszam??? Jakie procenty?
- To wyśmienita zabawa. Posłuchaj.
Pijesz, a potem mierzysz. W ten sposób sprawdzasz swoją wytrzymałość.
- Wchodzę w to! - wykrzyknęła.
Wyniki były następujące:
Ja: 0,3.
Ona: 0,9.
- Jak to możliwe Maju? Piliśmy
równo. Rozumiem, że nasze masy ciała są inne, ale coś tu jednak nie gra.
- Wytłumaczenie jest proste. Tego
również ci chyba nie mówiłam, ale uwielbiam słodycze. Zresztą każda kobieta je uwielbia.
Zapamiętaj to sobie. Jeśli będziesz chciał kiedyś kupić jakiejś kobiecie
prezent to kup jej albo słodycze albo kwiatki albo najlepiej to i to. Ale
wracając do tematu. Gdy byłam na obchodzie w pokoju naprzeciwko dziewczyny
poczęstowały mnie bardzo dobrymi czekoladkami. Były tak dobre, że aż zapytałam gdzie
można takie dostać. Niestety nie dostałam odpowiedzi, ale teraz już chyba domyślam
się dlaczego. One były z nadzieniem wiesz już chyba jakim. Ale w smaku są
przepyszne. Ne wiedziałam, że mają w sobie jakiś alkohol. Patryku, nie może być
tak, że ja mam więcej we krwi niż ty. Musisz uzupełnić swój stan do mojego poziomu.
Inaczej mówiąc musisz wypić jeszcze jeden kubek. Właśnie nowelizuję naszą umowę,
która brzmi teraz następująco: kobieta nigdy nie może mieć więcej promili w organiźmie
od mężczyzny.
Powołując się na znowelizowaną
ustawę o alkoholizmie zaliczyłem trzeci kubek wyjątkowo mocnego ruskiego wina. Majka
podała mi alkomat w celu sprawdzenia czy wyrównanie szans nastąpiło już teraz
czy potrzebna będzie pomoc jeszcze jednej dolewki. Okazało się, że „już teraz”
Po pół godziny przestaliśmy juz
liczyć. Umowę już dawno szlak trafił i nikt nie miał o to do nikogo pretensji.
Oddaliśmy się już wyłącznie sympatycznemu stanowi chwili, którego nikt nie miał
zamiaru przerywać. Czasami warto jest łamać zasady. Gdy siedzieliśmy tak na łóżku
blisko siebie popijając nasz cudowny trunek wpadłem na pomysł jeszcze większego
nasycenia tej chwili romantycznością. Nastawiłem muzykę. W radiu leciał Sting.
Poszukałem też świec, które znalazłem w kuchennej szafce. Zawsze byłem typem romantyka idealisty, wierzącym w miłość od pierwszego
wejrzenia i łykającym naiwnie wszystkie mdławe romansidła. Posiadam wysoki
stopień samoświadomości, więc doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że w
dzisiejszych czasach romantyzm zazwyczaj przegrywa z prozą życia, ale czasami
warto żyć złudzeniami.
W oczach Mai nie odbijała się już
tylko moja sylwetka, ale również płomyk świeczki, którą postawiłem na stoliku.
Wiedziałem, że jeśli teraz się nie odważę to druga taka chwila nigdy nie
nadejdzie. Używając języka przyrodniczego - 90 % facetów na moim miejscu dokonałoby
konsumpcji zwierzyny na miejscu.
W pewnej chwili, gdy nasze głowy
były już tak blisko siebie, że przestępstwem byłoby tego nie zrobić popełniłem
wielkie „fo pa” pytając moją zwierzynę czy
mogę ją pocałować.
- Pierwszy raz widzę mężczyznę,
który prosi o pozwolenie - odparła z lekkim zdziwieniem na twarzy.
Mając już pewność, że nie dostanę
w pysk nasze usta zaczęły się lekko dotykać by z każdą kolejną chwilą nabierać coraz
większej śmiałości aż do momentu całkowitej ustnej bezwstydności. Była to najpiękniejsza,
najcudowniejsza i najbardziej romantyczna seria pocałunków wystrzeliwana niczym
kamyki z procy.
W jedną noc przeżyłem 30 lat!
Było CUDOWNIE!
3:00 w nocy.
Ona – 1,8%
Ja - 2,5 %
Wygrałem!
Rozumiem nabijanie odwiedzeń bloga przez reklamę, ale spamowanie w cudzych komentarzach nie zadając sobie nawet trudu odniesienia się do notki, którą się komentuje, jest niegrzeczne.
OdpowiedzUsuńNo właśnie...
OdpowiedzUsuńNiedługo będziesz musiał zmienić nazwę bloga, może na pamiętnikzakochanego ;]?
OdpowiedzUsuńCzegoś nie rozumiem i chciałabym się dowiedzieć. Czy to co piszesz jest fikcją? Masz dość spore opóźnienie czasowe (jakieś 8 miesięcy). Masz tak dobrą pamięć, przepisujesz to z innych notatek czy to tylko Twoja wyobraźnia?
OdpowiedzUsuń