poniedziałek, 13 maja 2013


2 dzień wycieczki - ciąg dalszy

Rankiem  usłyszałem pukanie do drzwi. Otwieram.
 - Przepraszam!!! Jest mi strasznie głupio. Zasiedziałam się u ciebie i chyba za dużo wypiłam. Nie jestem taka jak sobie teraz pewnie myślisz.
- Uspokój się. Żałujesz czegokolwiek?
- Tak.
- Tak?
- Tak, że nie mieliśmy drugiej butelki!
Ona jest kochana!
- Wiesz, wyglądałeś mi raczej na nieśmiałego faceta, ale po wczorajszym wieczorze zmieniłam zdanie.
- Zasadniczo tak właśnie jest, ale są takie ilości alkoholu, które sprawiają, że umiem się przełamać - wyjaśniłem usprawiedliwiając swoje zachowanie.

Nie jest dobrym pomysłem wyprawa w góry, gdy boli cię głowa i gdy twój alkomat jeszcze parę godzin temu wskazywał 2,5 %. Nie jest również dobrą myślą powiedzieć młodzieży, że ich opiekunowie poprzedniej nocy robili takie rzeczy jak rozlewanie wina w kubkach czy dopracowywanie techniki usta usta. Ale bardzo dobrym pomysłem jest uświadomić ich, że w górach są nie tylko góry. Poinformowałem więc czekający na mnie tłum o konieczności wysłania kartek do rodziców, zrobieniu zakupów, wesołym miasteczku i obowiązkowym spacerze po Krupówkach. Na słowa - „dzieciaki macie dziś dzień tylko dla siebie” - wszyscy zareagowali chóralnym „HUUUUUURA”.

3 dzień wycieczki. Giewont. 1894 m. n.p.m.

Okazuje się, że kolory szlaków nie są odzwierciedleniem ich trudności. Całe życie myślałem, że szlak zielony jest banalnie prosty, a szlak czarny cholernie ciężki tak jak w karate, gdzie czarny oznacza najwyższy stopień wtajemniczenia. Nic bardziej mylnego. Kolor, którym oznaczony jest szlak nie ma związku z jego trudnością dla turysty pokonującego trasę pieszo. Ma natomiast znaczenie w przypadku szlaków narciarskich, gdzie kolor określa stopień trudności trasy. Ale przecież nie narty, a ciężkie, górskie buty oplatają moje nogi.
Jak się okazuje kolor czarny wyznacza krótki szlak dojściowy, kolor niebieski wyznacza szlaki dalekobieżne, żółtym znakuje się krótkie szlaki łącznikowe, niekiedy też dojściowe, zielonym zaś - szlak prowadzający do miejsc charakterystycznych.
To prawda. Podróże kształcą!
Z samego rana wyruszyliśmy na Giewont. Ja, Majka i 30 osobowy ogon. Po kilkudziesięciu minutach nogi zaczęły przypominać o swojej egzystencji. Jak na złość trafiliśmy na nieziemski upał. Słońce opiekało mnie z każdej strony jak toster grzanki, które jadłem dziś na śniadanie. W pocie czoła stawiałem noga za nogą, krok za krokiem. Z każdą sekundą byliśmy jednak coraz bliżej celu. Od ciśnienia wysokogórskiego dostałem boleści głowy. Nie dość, że kopyta to jeszcze bania. Kurwa! Majka widząc moją nieformę chwyciła mnie za ramię, wzięła na bok i zapytała co się dzieje. Gdy już przedstawiłem jej długi wykaz wszystkich swoich dolegliwości wpakowała mi do gęby dwie tabletki od bólu głowy, natarła nogi jakąś cuchnącą maścią i napoiła mnie litrem źródlanej, zimnej wody, po czym poczułem się jak nowy. Bez niej zostałbym w środku tych gór samiuśki i pożarłyby mnie wilki.
Widoki, które rozprzestrzeniały się wkoło były przepiękne. Ta natura, zieleń, klimat, te przepaście, wypasające się owce na łące. Przepiękne! Cudne. Wyśmienite. Wręcz doskonałe. Zakochałem się w górach. A to powietrze! Chętnie zapakowałbym je do jakiegoś słoika i przywiózł ze sobą do domu. Ku mojemu zaskoczeniu młode nogi moich podopiecznych niezaprawione jeszcze w takich maratonach dawały radę. I nikt nie marudził. Z wyjątkiem mnie. Ciągle coś było mi nie tak. A to spiekło mi kark, a to jakiś owad wszedł mi w bieliznę, albo poślizgnąłem się gdzieś o wystający kamień. Poza tym za często robiliśmy postoje, na których  sikałem gdzie popadnie nie czekając aż znajdę po drodze toy toya.
W górach dostałem lęku wysokości, którego przez całe życie nie miałem. Gdy spoglądałem w dół z odpowiedniej wysokości jakiś wewnętrzny głos kazał mi skakać. Dziwne uczucie.
Równo o 18 zdobyliśmy sam szczyt. Wszyscy byliśmy tacy dumni.
Górale to jacyś pajace. Wszystko by - my. Zrobilibymy, powitalibymy, kupilibymy, spierdolilibymy. Majka - ekspert językowy stwierdziła, że ich gwarę trzeba szanować i że powinienem się jej uczyć. Na Krupówkach stragan za straganem. Mnóstwo Curusiów i Bachledów, bac, gazdów i juhasów. Nie wiem czym różni się jeden od drugiego, a drugi od trzeciego i chyba nie potrzebuję tego wiedzieć. A oscypki wychodziły już same nosem. Wszędzie czuć było ich zapach. A tak poza tym to syćko super.
Mając czas tylko dla siebie, zapytałem spotkanego na Krupówkach, wzbudzającego we mnie zaufanie ulicznego artystę o to czy jest w okolicy miejsce, o którym mało kto wie, a które byłoby jednocześnie na tyle romantyczne by mogło w jakiś sposób zaimponować kobiecie. Ten wskazał mi taki obiekt i z dokładnością centymetra wytłumaczył jak tam dotrzeć zapewniając mnie, że na pewno nie będę żałował. W zamian za udzielone informacje i wyznaczone współrzędne poddałem się narysowaniu mojej karykatury w związku z czym 50 zł szybko zmieniło właściciela. Interes życia - pomyślałem. Moje duże uszy nie umknęły uwadze artysty. Ale z porównaniem mnie do nietoperza  przesadził.
Między późnym popołudniem, a wieczorem postanowiłem zabrać siebie i Majkę do niewysokiego punktu widokowego, położonego lekko na uboczu, zapuszczonego i chyba zapomnianego przez cywilizację. Na pewno zaś oryginalnego. Na sam szczyt czegoś w rodzaju baszty prowadziły wąskie, kręte, drewniane schody. Zgodnie z tym co wyczytałem w książce o zasadach dobrego wychowania, którą dostałem na urodziny, puściłem kobietę przodem, a sam zacząłem dreptać powoli z tyłu. Płeć piękna ma zdecydowanie za dużo przywilejów. Nie zdawałem sobie nawet sprawy, że to wszystko jest takie skomplikowane. Jeśli chodzi o schody mężczyzna powinien zawsze schodzić pierwszy. Chodzi o to żeby mógł on jako pierwszy otworzyć drzwi kobiecie znajdującej się tuż za nim. Natomiast wchodząc po schodach mężczyzna idzie stopień za kobietą w razie gdyby się poślizgnęła żeby mógł ją złapać. No to już znam przyczynę swoich niepowodzeń. Zawsze robiłem dokładnie na odwrót i zapierdalałem pod górę pierwszy, a na dół ostatni. Książki to jednak kopalnia wiedzy!
Wejście na górę zajęło nam ok. 4 minut. Na sam dach, który składał się z kilku drewnianych listewek trzymających się razem „na słowo honoru” wchodzi się przez małe drzwiczki. Wejście tu jest wyzwaniem dla ludzi szukających wrażeń, odważnych i pozbawionych lęku wysokości. Dokładnie takich jak nie ja.
Roztaczający się z góry krajobraz zrobił na mnie na tyle duże wrażenie, że umiałem znaleźć w sobie dokładnie 3 słowa dosadnie określające to miejsce - O ja pierdolę!
- Tylko spójrz Majka - mówiąc to zadarłem głowę do góry dumny, że mogę pokazać to miejsce właśnie jej.
- Pięknie, naprawdę, ale wyjaśnij mi dlaczego maszerowałam pierwsza? Przecież ty jako mężczyzna powinieneś iść przede mną i przecierać nieznaną mi drogę, prawda? I spojrzała na mnie w taki sposób, że poczułem się winny swojej niewinności.
- Ubezpieczałem cię. Jakbyś się poślizgnęła to kto by cię złapał, no kto?
- Wcale bym się nie poślizgnęła. Nie jestem dzieckiem. Chciałeś sobie po prostu popatrzeć na mój tyłek.
<Coś ty sobie wymyśliła?>
- Nieprawda! - zaprzeczam.
- Ależ tak. No to sobie popatrzyłeś przez te kilkadziesiąt schodów.
- Czy ty w ogóle słyszysz co do ciebie mówię? Ubezpieczałem cię.
Tak właśnie jest z babami. Wszystko idzie dobrze, a w jednej chwili coś sobie ubzdura i koniec. Cała mentalność kobiet.
 - Nawet drzwiczki musiałam sama sobie przytrzymać, otworzyć je i wejść pierwsza. A gdyby mi coś z góry na głowę spadło to co?
- Ale ci nie spadło!
- Ale mogło. Powinieneś wejść pierwszy i zbadać czy jest bezpiecznie. Skąd ja mogłam wiedzieć co mnie tu czeka.
- Przesadzasz. Nie jesteś małym dzieckiem!
- Otóż to. W ogóle nie umiesz obchodzić się z kobietą, wiesz?
- Tak myślisz?
- Tak właśnie myślę. Wszyscy jesteście tacy sami.
Majka otworzyła butelkę wody, po czym wypiła duże 2 łyki i po krótkiej pauzie wróciła do opieprzania mnie.
- No to widok miałeś przedni. Nałożyłam dziś obcisłe spodnie, bo skąd ja biedna mogłam wiedzieć gdzie mnie zabierzesz. Powiedz mi, podoba ci się chociaż moja pupa?
- Nie wiem, nie patrzyłem.
- Nie? Jest aż tak gruba i niezgrabna? Tak? No powiedz to!
- No dobrze, zerknąłem czasem.
- Czasem?
- Tak mniej więcej co piąty schodek.
- Tak rzadko? A co robiłeś między pierwszym, a czwartym schodkiem skoro dopiero w piątym za przeproszeniem wlazłeś mi w dupę. Czyli jednak wyglądam jak furgonetka.
- Co? O rety, co cię ugryzło? Majka! Ty normalnie majaczysz.
- Gorzej? Jak dostawczy załadowany chlupoczącym mięsem, tak?
- Dość! Masz najlepszą pupę na świecie. Dwa najbardziej apetyczne półdupki tworzące jedną zgraną całość. Patrzyłem na nie co schodek i mało brakowało, a z wrażenia spadłbym na dół. Zadowolona?
- Czyli jednak świnia jesteś! Tak właśnie myślałam.
Kobiecie nie dogodzi nigdy. Rozłożyłem ręce w akcie bezsilności.
Majka popatrzyła na mnie z grymasem na twarzy.
- No i zrobiło się niemiło. Przepraszam cię. Dziś mam po prostu taki zły dzień. Lokówka nawet włosów nie chciała mi pokręcić.
Na pewno ma okres!
- Nie lubię, jeśli ktoś zwraca uwagę wyłącznie na fizyczność. Właściwie to nie powinnam narzekać, bo wiem jak wyglądam i akceptuję siebie. Ale wiesz jak to jest z kobietami. Zawsze się do czegoś przyczepią. Zresztą, patrząc na mężczyzn kobiety często zwracają uwagę na ich tyłki, więc powiedzmy, że w pewnym sensie cię nawet rozumiem. Tak. Nawet masz rację. Nie mam do ciebie pretensji. Nie mówmy już o tym.
Ma okres jak nic! Książkowy przykład rozchwiania emocjonalnego.
- Władysław Anczyc, polski poeta i jednocześnie miłośnik gór stwierdził w 1864 roku - „Kto nie był w Tatrach i Pieninach ten nie był nigdzie i nic nie widział”. 150 lat później ja Majka podpisuję się pod tymi słowami dwiema rękami w związku z czym za rok jedziemy w Pieniny - podsumowała moja góraleczka i patrząc na mnie przyjaznym już wyrazem twarzy zrobiła nam zdjęcie na tle cudownego krajobrazu.

2 komentarze: